Hasło tegorocznej wrocławskiej Manify brzmi „Przeciw przemocy władzy”. Tematyka przemocy zawsze była bardzo ważna w analizach i działaniach ruchu kobiecego. Z jednej strony niezwykle ważne są działania mające na celu przeciwdziałanie przemocy fizycznej i psychicznej, udzielanie pomocy dziewczynkom i kobietom, które doświadczyły lub doświadczają przemocy fizycznej, seksualnej czy jakiejkolwiek innej. Jednak, podobnie jak rok i dwa lata temu, chcemy pokazać to szerzej – jako problem systemowy.
Chcemy pokazać, że pojęcie przemocy jest o wiele bardziej skomplikowane i nie ogranicza się jedynie do relacji między jednostkami. W szerszej perspektywie, stroną stosującą przemoc jest państwo, kapitał, kościoły i inne instytucje, które wytwarzają i podtrzymują różnorodne formy nierówności, wykluczenia i ucisku. Państwo ustanawia prawo, które ogranicza prawa reprodukcyjne kobiet i mężczyzn, ogranicza nasze prawa obywatelskie (np. prawo do zgromadzeń, prawo do mieszkania). Państwo ustanawia prawo, które sankcjonuje wyzysk pracowniczy i przedkłada zyski kapitału nad jakość życia obywatelek. Kapitał oferuje nam śmieciowe zatrudnienie za pieniądze, które nie pozwalają na godne życie. W dodatku nieustannie wywłaszczane jesteśmy z dóbr wspólnych – edukacji, służby zdrowia, opieki. To wszystko dopełnia Kościół katolicki ze swoją konserwatywną, patriarchalną wizją świata i zgodą na nierówności, które wytwarza państwo wraz z kapitałem.
Naszą opowieść o tym, w jaki sposób doświadczamy tych różnych form przemocy, oprzemy na trzech historiach: Matki Skłotującej, Pracownicy i Lokatorki.
Matka Skłotująca
Matka Skłotująca zdecydowała się zająć gminny pustostan po tym, jak wydeptała ścieżkę do urzędu składając pisma i podania, a miasto wpisało ją na listę oczekujących na mieszkanie socjalne z numerem 20226. Matka Skłotująca uciekła z dziećmi od swojego partnera – po tym jak stracił pracę, uzależnił się od alkoholu, potem zaczęły się kłótnie, aż w końcu zaczął stosować przemoc fizyczną. Najpierw pomieszkiwała u koleżanki. Razem pisały pisma do urzędu. Matka Skłotująca pracuje, ale zarabia niewiele ponad płacę minimalną – nie stać jej na wynajęcie mieszkania po cenach rynkowych. Wspólnie z koleżanką zaczęły szukać w okolicy pustostanów. Kiedy znalazły odpowiedni lokal, upewniły się, czy jest własnością gminy. Kilka dni później zerwały kłódkę i weszły do mieszkania. Niestety było ono dozorowane elektronicznie i firma ochroniarska natychmiast dostała sygnał, że ktoś wszedł do mieszkania. Tego samego dnia pojawił się pracownik gminy i policja. Matka Skłotująca odmówiła opuszczenia lokalu. Zarządca budynku odciął jej prąd – wieczorami siedzi z dziećmi przy świeczkach. Matka Skłotująca chciałaby zostać w tym mieszkaniu i płacić czynsz. Gmina złożyła w sądzie wniosek o eksmisję oraz oświadczyła, że nie zamierza pomóc kobiecie po tym, jak ta naruszyła prawo własności.
Choć nie ma żadnych statystyk na temat Matek Skłotujących, wystarczy wpisać w przeglądarkę hasło „matka zajęła pustostan”, by się przekonać, jak wiele historii się pojawi. A o jeszcze większej liczbie takich historii nigdy nie usłyszymy. Pustostany zajmują kobiety, które zostały zmuszone lub chciały opuścić swoje dotychczasowe miejsce zamieszkania (przemoc, alkohol, złe warunki lokalowe, migracja za pracą). Oczywiście można powiedzieć, że problemem jest głównie przemoc domowa, ale gdy opowie się całą historię, okazuje się, że Matki Skłotujące doświadczają także przemocy ze strony lokalnych władz, państwa – policji, komorników i sądów, a w pracy doświadczają wyzysku – zarabiają tak mało, że nie gwarantuje to godnego życia. Ze względu na znikomą czy wręcz brak jakiejkolwiek polityki rozbudowy mieszkalnictwa komunalnego i socjalnego w Polsce, takim kobietom, zwłaszcza gdy mają dzieci, oferuje się jedynie pobyt w domach samotnych matek lub pozostawia się je samym sobie. Miasta nie wywiązują się z ustawowego obowiązku dostarczania i rozbudowy mieszkań komunalnych. Nie wspierają także tworzenia bezpiecznej przestrzeni dla kobiet doświadczających przemocy w swoich domach. Władza mówi: „Chcesz mieszkanie? To sobie kup. Weź kredyt. Albo wynajmij”. W tym czasie miasto buduje stadiony, fontanny i infrastrukturę samochodową. Państwo ustanawia prawo, które broni prawa własności, a lekceważy nasze konstytucyjne prawo do dachu nad głową. Ma policję i może użyć przemocy. Ma też sądy, wyroki i więzienia – potężny aparat przemocy wobec kobiet, które chcą jedynie bezpiecznego miejsca do mieszkania.
Pracownica
Pracownica kilka lat temu skończyła studia. Jako młoda matka od początku miała problemem ze znalezieniem stałej pracy. Kiedy dziecko było bardzo małe, brała różne dorywcze prace – nie dostała miejsca w żłobku, więc nie mogła pracować w pełnym wymiarze. Jej partner wprawdzie pracuje na umowie o pracę, ale jego pensja wynosi niewiele więcej niż krajowa płaca minimalna. Wspólnie wynajmują kawalerkę na obrzeżach miasta. Większość jego dochodu przeznaczają na czynsz i opłaty. Pracownica wielokrotnie szukała pracy w urzędzie pracy. Urzędniczki zachęcały ją do założenia własnego biznesu – kwiaciarni albo salonu kosmetycznego. Obiecywały dotację. Pracownica nie przyjęła tej propozycji – jej znajoma z trudem utrzymała taką działaność przez rok. Kiedy przeczytała w lokalnej gazecie, jak prezydent miasta chwali się sukcesem, bo udało się przyciągnąć kolejnego inwestora i firma właśnie rozpoczyna rekrutację pracowników do call center, wysłała podanie o pracę. Okazało się, że na początek firma obiecuje pracę na okres próbny, potem zatrudnienie na umowie śmieciowej, a być może ostatecznie na umowie o pracę (płaca minimalna plus ewentualne premie). Została zatrudniona, udało jej się także dostać miejsce dla dziecka w przedszkolu. Spędza jednak kilkanaście godzin dziennie „na słuchawce”, gdyż tylko w ten sposób ma szansę otrzymać premię. Kiedy wraca do domu, głowa pęka jej z bólu. Najbardziej boi się tego, że dziecko albo ona się rozchoruje i nie będzie mogła liczyć na płatny urlop chorobowy.
Prawie połowę wszystkich bezrobotnych w Polsce stanowią ludzie młodzi (do 35. roku życia). Większość z nich to kobiety. Pracę trudno znaleźć zwłaszcza kobietom, które mają dzieci. Miasta robią coraz większe cięcia w wydatkach na instytucje opiekuńcze – przedszkola i żłobki. Kobiety, które mają pracę, zmuszone są szukać rozwiązań na własną rękę – część z nich musi liczyć na pomoc rodziny, część musi kupować coraz droższe usługi opiekuńcze – wysłać dziecko do prywatnej placówki lub wynająć opiekunkę. Coraz większym problemem nie jest brak pracy, ale praca na umowach śmieciowych, które nie dają żadnej ochrony praw pracowniczych i przynoszą dochód na granicy przetrwania. Bieda i niedostatek dotyka coraz częściej osoby pracujące. Z niskim dochodem ledwo wiąże się koniec z końcem – musisz opłacić przedszkole, wynająć mieszkanie, opłacić rachunki, kupić bilet miesięczny, jedzenie i ubranie. Jeśli pracujesz na umowie o dzieło, nie masz prawa do publicznej opieki zdrowotnej. Jednocześnie czytasz w gazecie o ogromnym sukcesie gospodarczym, kolejnych wspaniałych inwestycjach, tak wspaniałych, że miasto zwalnia inwestora z płacenia podatków. Miasto zgadza się na wyzysk pracowników, w dodatku samo robi cięcia na politykę społeczną, państwo ustanawia prawo, które umożliwia rozwijanie pracy na umowach śmieciowych – i to jest sukces?
Lokatorka
Od czasu drugiej podwyżki czynszu, pieniądze z emerytury już dawno nie starczają jej na opłacanie go w całości. Z nowym właścicielem kamienicy, poza pismami o podwyżce, nie ma żadnego kontaktu. Urząd miejski, policja i prokuratura rozkładają ręce i mówią, że wszystko jest w porządku. Nikt z władz nie wydaje się przejmować regularnym wyłączaniem prądu, zakręcaniem gazu i wody czy ciągłym uciążliwym remontem klatki schodowej. Prawie wszyscy jej sąsiedzi dawno się wyprowadzili, została jeszcze tylko jedna rodzina, która za miesiąc także opuści kamienicę. Jeszcze pół roku temu walczyli, stawiali barykady w drzwiach wejściowych, pisali do gazet i telewizji z prośbą o interwencję. Zainteresowanie mediów było chwilowe, urzędnicy przed kamerami tyle naobiecywali, ale nic nie spełnili. Nie dziwi jej, że reszta się poddała. Ona zostaje. To jest jej mieszkanie i jej kamienica, samą ją po wojnie odbudowywała. Tutaj mieszkała całe życie, tu wychowywała dzieci. Została sama, bo mąż nie wytrzymał ciągłego nękania, wyłączania prądu, nocnego nachodzenia i dobijania się nowych właścicieli do drzwi. Umarł w zeszłym miesiącu. Ostatnie pół roku leżał chory, od tego czasu już w ogóle na nic nie starczało, ani na czynsz, ani na leki.
Pomagają jej młodzi ludzie, organizują się, przynoszą jej wodę, piszą pisma do sądu, prezydenta i wojewody, robią pikiety. Tylko oni naprawdę coś robią. Znane twarze niemal ze wszystkich partii wystąpiły przed kamerami i tyle je widziano. Z jednej nikt się nie pojawił, ale to tylko dlatego, że nowy właściciel kamienicy jest bratem znanego posła z tej partii. Prezydent też nie występuje, sprzedał gminną kamienicę i los lokatorek już go nie interesuje. No i prywatnie zna się z nowym właścicielem – z balów, rautów, salonów.
Coraz więcej gmin w Polsce rezygnuje z rozbudowy lub remontu zasobów mieszkaniowych, woli je sprzedać albo samym mieszkankom, albo nowym prywatnym właścicielom. Miasto Wrocław w swoich dokumentach strategicznych zapisało, jako swój cel, całkowitą likwidację mieszkalnictwa komunalnego. Rozpoczęło tym samym sprzedaż posiadanych kamienic prywatnym właścicielom. Wobec nikłych nakładów na remonty w latach poprzednich, zasób mieszkaniowy jest w takim stanie, że propozycja jego wykupu, nawet po preferencyjnych cenach, i tak musi pociągnąć za sobą ogromne nakłady na remont i bieżące utrzymanie. Mało którą z dotychczasowych lokatorek na to stać. Jak pokazują przykłady „czyszczenia” kamienic z Poznania, Warszawy, ale i Wrocławia, przemoc jest codziennym doświadczeniem osób, które zamieszkują w takich kamienicach. Przemoc to nie tylko drastyczne podwyżki czynszów, fizyczne i psychiczne nękania, ale również obojętność, lub współudział, władz lokalnych, sądów, prokuratur, policji.