Trzymamy kciuki za Romów rumuńskich

W kwietniu 2013 roku na łamach Gazety Wyborczej ukazał się wywiad pt: Miasto rozdarte: chcieliby pomóc Romom, ale ich wyrzucają. Był to dalszy ciąg losów Romów rumuńskich, zamieszkałych na opuszczonym terenie ogródków działkowych przy ul. Kamińskiego. Żyją oni w barakach bez kanalizacji, bieżącej wody, czy prądu. Warunki mają tam trudne, ale mogą mieszkać całymi rodzinami. Ośrodki pomocy społecznej dla bezdomnych niestety dzielą rodziny. Jeśli jesteś biedny, nie masz pieniędzy na mieszkanie, to nie masz prawa do życia ze swoją rodziną. Twój głos się nie liczy. Korzystając z pomocy, zgadzasz się, żeby inni decydowali za ciebie i twoich bliskich.

Znamienna w tym wywiadzie była wypowiedź Magdaleny Okulowskiej z biura prasowego urzędu miejskiego, do dziś aktualna, jeśli chodzi o politykę miasta wobec Romów. Urzędniczka powiedziała, że nie ma żadnej sprzeczności między udzielaniem pomocy, a postawieniem przed sądem Romów, żeby uzyskać prawomocny wyrok o ich eksmisji. Jednak nie wspomniała o braku mediacji przed jego rozpoczęciem,ani braku szczegółowych pomysłów co dalej z całą społecznością się stanie. W czasie trwania procesu pojawiały się artykuły o przeniesieniu Romów na Tarnogaj do kontenerów i podzielenie rodzin. Jak w soczewce możemy w sprawie sytuacji romskiej zobaczyć największy blef magistratu wobec wszystkich mieszkańców miasta: brak polityki społecznej! Brak realnych i podmiotowych konsultacji społecznych, w tym szczególnie z grupami najuboższymi, bezdomnymi, samotnie wychowującymi dzieci matkami, migrantami takimi jak Romowie rumuńscy. Brak ponoszenia odpowiedzialności za społeczne potrzeby mieszkańców miasta. Brak perspektywicznego patrzenia na problemy mieszkańców jest przemocą, bo marginalizuje dużą część społeczeństwa, w tym Romów rumuńskich.

Miasto jako organ administrujący zrzuca odpowiedzialność za politykę miejską na organizacje pozarządowe, których działań również nie wspiera, traktując je przedmiotowo. Przykładem jest chociażby historia próby eksmisji ośrodka dla rodzin bezdomnych „Pierwszy krok”, który prowadzi organizacja pozarządowa. Ta sama organizacja, którą magistrat chciał pozostawić bez budynku zastępczego została wpisana w ramach antyspołecznej kampanii „Dając pieniądze na ulicy nie pomagasz” jako ośrodek z ramienia miasta, który udziela kompleksowego wsparcia osobom najuboższym i bezdomnym. Reasumując, kampania „antyżebracza” odsyła do instytucji, której sam magistrat nie wspiera w realny i wystarczający sposób.

Co do kampanii było już mnóstwo głosów sprzeciwu wobec antagonizowania społeczeństwa wewnątrz różnych grup jak np. Romów. Skoro miasto nie ma pomysłu na systemową i realną pomoc, to odcinanie i represje wobec żebrzących ludzi są przemocą podwójną. Nie dając szansy uzyskania wsparcia od sąsiadów, przechodniów, podgrzewają nastroje niechęci i dzielą społeczeństwo.

Ta kampania oraz proces unaocznia również sytuację, w której władza nie traktuje mieszkańców podmiotowo. W wywiadzie Marzeny Żuchowicz z Mundrą Ciurar, jedną z mieszkanek koczowiska, opisuje ona kontakt z instytucjami miejskimi, które rzekomo „pomagają”: Kiedy dostaliśmy kartki z informacjami, że otworzyli dla nas punkt informacyjny przy MOPS, to też wszystkich namawiałam, żeby tam iść. Część rodzin z koczowiska poszła. Kazali nam odpowiadać na pytania w ankietach. Mówiliśmy im, że chcemy pracować. I co? Nikt się już do nas nie odezwał. Więc po co było tam iść?

Natomiast według urzędniczki miejskiej działanie opisane przez Mundrę Ciurar jest reakcją na problem i próbą zaradzenia: To, co my możemy zrobić, robimy. Na przykład ostatnio podjęliśmy próbę zewidencjonowania wszystkich mieszkańców koczowiska, a także poinformowaliśmy ich pisemnie o tym, że bezprawnie zajmują teren.

Ewidencja i poinformowanie, że Romowie muszą opuścić teren, jest zdaniem urzędników miejskich formą pomocy.

Problem wypierania odpowiedzialności za sytuację Romów rumuńskich pokazuje nam, że działania wokół polityki społecznej są wydmuszką. Nagłośnienie medialne i odzew osób publicznych, grup aktywistów czy organizacji pozarządowych obnażył sytuację, w której miasto staje wobec problemu, ale jedyne w co wkłada czas i energię to wymyślenie strategii pozbycia się problemu przez usunięcie, zepchnięcie jeszcze bardziej na margines lub obarczenie odpowiedzialnością za niego samej grupy.

Udało się również miastu podsycić nastroje ksenofobiczne, mówiąc, że Romowie dostaną mieszkania socjalne (wypowiedź Pawła Czumy, ówczesnego rzecznika prasowego). Wiadomo jednak było, że na mieszkanie socjalne czeka się latami, można było również przewidzieć, że to mocno poruszy sfrustrowane społeczeństwo i wrogo nastawi do społeczności rumuńskich Romów. Że nie ma na to nawet realnych możliwości, w sytuacji kiedy miasto prowadzi antyspołeczną politykę mieszkaniową opartą na likwidacji lokali gminnych.

Nadal duża część mieszkańców Wrocławia jest przekonana, że działacze „praw człowieka” wywalczą dla Romów ekstra warunki wsparcia i mają z tym kłopot, bo ksenofobicznie sądzą, że „obcej grupie” się to nie należy lub sądzą, że w skutek pewnej kalkulacji takiego wsparcia, Romowie staną się grupą uprzywilejowaną.

Pytanie jednak, jeśli dałoby się wygrać, to czy nie powinniśmy wykorzystać tej sytuacji, aby żądać od magistratu uruchomienia programów społecznych dla wszystkich potrzebujących? Czy wygranie sprawy romskiej nie przybliżyłoby nas do debaty na temat sytuacji społecznej i mieszkaniowej wszystkich potrzebujących. I czy nie tego magistrat boi się najbardziej? A może tego, że wsparcie jednej grupy, co do której jest wiele niechęci w społeczeństwie odbierze im głosy wyborcze. W każdym razie w tym lęku władzy nie ma przestrzeni realnego namysłu nad problemami społecznymi. Jest zamiast tego przestrzeń do walki o utrzymanie władzy i zmarginalizowanie głosów protestów oraz napuszczanie na siebie różnych grup wykluczanych przez tą władzę.

Przed wyborami rozwiązania sprawy prawdopodobnie nie będzie, bo ma to nie zrazić wyborców, którzy sfrustrowani faktem swoich niezrealizowanych potrzeb (mieszkania komunalne, czy niskie czynsze, dostęp do szkół w pobliżu domu, żłobków itp.) czują niezgodę, żeby najpierw tę pomoc otrzymali „obcy” – Romowie, jeśli oni czekają, pracują, płacą podatki.

Jednak brak polityki społecznej i wycofywanie się miasta z zaspokajania potrzeb jego mieszkańców będzie postępowało, jeśli nie zrozumiemy, tego że większość z nas nie jest jego beneficjentem i że nieustannie (uprzywilejowana) władza wyrzuca nas na margines. Wszyscy jesteśmy Romami!