Podobno wszystko zależy od nas samych. W telewizji przyciągają naszą uwagę posłanki, które z uśmiechem na ustach twierdzą, że same zawdzięczają sobie wybór ścieżki kariery, pracy czy studiów. W swoich zwierzeniach idą o krok dalej – mówią, że tajemnicą ich sukcesu jest trud oraz ciężka praca. Jasne, każda z nas dobrze wie, że bez uporu oraz chęci nie jest łatwo zmotywować się do działania. Niestety ograniczanie się tylko do powszechnie nam znanych haseł jak: “sama weź sprawy w swoje ręce” czy “jesteś panią własnego losu” powoduje, że nie widać wielu czynników, które mają realny wpływ na to, jakich dokonujemy wyborów.
Ciągle musimy podejmować decyzje odnośnie tego, którą pracę zdobyć, kiedy najlepiej schudnąć, wyjechać za granicę, wziąć ślub, kredyt na mieszkanie czy zdecydować się na dziecko. Idea, która stoi za takim pojmowaniem rzeczywistości skłania nas do myślenia, że dzięki nieskończonym możliwościom wyboru możemy w pełni sterować sobą oraz najbliższym otoczeniem. Wmawia się nam, że nasze życie musi być idealnie zaprojektowane – w głowie dokonujemy ciągłych kalkulacji “za” i “przeciw”, „dobre” „złe”. Tego typu zachowanie podobne jest do wyboru odpowiedniego mydła toaletowego czy jakiegoś innego produktu dostępnego w supermarkecie. Zakładamy, że jesteśmy niedoskonałe, bo czegoś nam brakuje – wybrałyśmy złe studia, lub w ogóle ich nie podjęłyśmy, nie potrafimy znaleźć idealnej pracy, urodziłyśmy dziecko w złym momencie, albo w ogóle nie chcemy być matkami. Próbujemy się naprawić, ciągle dostosować, bo czujemy się winne tego, jakie jesteśmy. Mamy być hiper-elastyczne, super-przedsiębiorcze, dostępne 24 godziny na dobę ze słuchawką, komputerem i dzieckiem na kolanie. Przeciążone pracą i odpowiedzialnością zaczynamy się bać, frustrować i coraz bardziej martwić o własną przyszłość.
Media, politycy, „nasi” pracodawcy twierdzą, że jesteśmy wolne, że każdy – niezależnie od płci, wieku, rasy, seksualności, zdrowia czy zarobków – ma nieskończoną ilość możliwości wyboru. To przekonanie podyktowana jest ich własnym doświadczeniem, które jest zdecydowanie inne od tego, czego doświadczamy w naszym życiu. Niektórym wydaje się, że już samo prawo wyboru załatwia sprawę. Ale w rzeczywistości możemy wybierać między czymś beznadziejnym a jeszcze gorszym. Studentki pracujące na śmieciówkach całą swoją pensję przeznaczają na wynajmowanie mieszkania. Niektórzy podejmują ryzyko – zaciągają kredyt, by potem przez trzydzieści lat spłaty żyć w stresie i strachu przed zadłużeniem. Młode matki pracują na dwóch etatach – oprócz zarabiania przejmują również obowiązki domowe – piorą, sprzątają, gotują oraz opiekują się dziećmi. Kobietom ogranicza się także prawa do legalnej i bezpiecznej aborcji, refundowanej antykoncepcji czy rzetelnej edukacji seksualnej. Sojusz państwa z kapitałem nakazuje jak długo i za ile mamy pracować. Sojusz kościoła z państwem rości sobie prawo do decydowania o tym, jak, kiedy i gdzie mamy rodzić dzieci i z kim je wychowywać. No i co? Nie widać, żeby którakolwiek z nas miała przed sobą możliwość wolnego wyboru.
Swoboda wyboru nie dotyczy wszystkich. Indywidualne podejmowanie decyzji skazuje nas na osamotnienie. Kryzys więzi, wspólnoty i solidarności międzyludzkiej ma swoje przełożenie na brak zainteresowania polityką lokalną i państwową. Wobec tego ogranicza nam się dostęp do informacji publicznej i odbierane są nam prawa do uczestniczenia w decyzjach podejmowanych przez urzędników.
Zmiana jest możliwa, polega na wypracowaniu wrażliwości wobec innych, wyczuciu sytuacji i przeformułowaniu wyobraźni. Już teraz możemy wpływać na rozwój solidarności społecznej, która przybliży zmianę. Zacznijmy od odmowy wyboru tego, co nam się oferuje!