Wywiad z Anitą, studentką i pracownicą sklepu
Opowiedz o swojej pierwszej pracy w markecie.
To był sklep wielkopowierzchniowy. Pracowałam tam przez 3 lata. Cały czas na umowę-zlecenie. W zasadzie w takim wymiarze jak na etacie. W gorących miesiącach wychodziłoby i z 1,5 etatu. Zatrudniała mnie agencja pracy tymczasowej. Oni też ustalali grafik. Robili to jednak w bardzo dziwny sposób. Często okazywało się, że jest bardzo dużo dziur w grafiku, mimo że pracownicy tymczasowi byli dyspozycyjni. Kierownictwo sklepu zmuszało wtedy swoją załogę do brania kolejnych zmian. Można było nie przyjść tylko z powodów naprawdę poważnych. Zmiana trwała 6 godzin, ale na porządku dziennym były 12-tki albo 10-tki. Pracowałam na kasie, ale to nigdy nie było tak, że tylko na kasie. Trzeba było często biegać po całym sklepie. Szukało się towarów, sprawdzało się reklamacje. Dostawałam 7 zł na godzinę, bo jestem studentką, ale inni zarabiali tylko 5 zł, a mieli dzieci na utrzymaniu.
A jakie są normy dla kasjerek?
Na kasie było coś takiego, jak produktywność – ilość kasowanych produktów na minutę. Należało ich mieć 24. Jeżeli miało się średnią w miesiącu 25, to przysługiwała premia. Pod koniec pracy miałam 30. Wtedy raz w miesiącu sadzali mnie na kasie, która się blokowała, żebym nie wyrobiła normy. Nigdy tej premii nie dostałam. Sama się stamtąd zwolniłam. Nie wytrzymałam przez święta. Miałam wtedy pod rząd zmiany: 12-tkę, 12-tkę i 10-tkę.
Jak wygląda twoja obecna praca?
Pracuję w mniejszym markecie, w sieciówce. Dopiero od miesiąca. Czasem się zdarza, że musimy wykonywać obowiązki, o których nie mamy pojęcia. Na przykład wypisywać absurdalne formularze związane z dostawami. A przy tym łatwo się pomylić, bo procedury są zupełnie niezrozumiałe.
Jak wyglądają relacje z kierownikami?
Nie do końca są w porządku. Po pierwsze, nie robią nam przelewów na konto, tylko dostaję wypłatę do ręki. Tutaj to wszystko jest tak, jak się szefowi podoba, jak kogo lubi. Jeśli któraś pracownica wpadnie mu w oko, automatycznie ma lepszą pozycję. Kiedy boli ją głowa, dostaje kilka dni urlopu.
Czy twoje zarobki są lepsze niż kiedyś?
Generalnie teraz nowi pracownicy dostali wyższą stawkę – 8 zł na godzinę. Krąży plotka, że ktoś w sklepie dostaje 10 zł. Ja na umowie mam 7,5 zł. I tak jestem w lepszej sytuacji, niż ci, którzy pracują tam od momentu otwarcia, oni cały czas pracują bez umowy. Poza tym mamy odpowiedzialność finansową. Jeśli klient coś ukradnie, np. jakiś drogi trunek, to nie market za to płaci, tylko pracownik. Tam są kamery, ale szefostwu nie chce się przeglądać ich wszystkich przez cały dzień. Te kamery są tylko po to, żeby sprawdzić, czy pracownicy nie kradną pieniądzy z kasetki.
A jaką masz umowę?
Umowę-zlecenie. Podpisałam jedną do października. Jest w niej zapis o tym, że nie nabywam w związku z nią żadnych uprawnień pracowniczych. To się odnosi też do ubezpieczenia. Pracuje z nami dziewczyna, która cierpi na silne migreny. Zapytałam, dlaczego nie pójdzie z tym do lekarza. Okazało się, że nie ma ubezpieczenia. Wtedy do mnie dotarło, że jestem na lepszej pozycji ze statusem studenta. Im zależy na zatrudnianiu studentów. W mojej poprzedniej pracy było tak samo.
Czy twoja praca jest ciężka?
Tak. Dla przykładu, na jednej z ostatnich zmian musiałam sama przewieźć całą dostawę do sklepu. Jest taki duży wózek, który wymaga od ciebie umiejętności kierowania. Na zmianie były same dziewczyny. Musiałam to zrobić. Byłam bardzo zmęczona. Przyjechał szef. Sprawdzałam produkty z dostawy i akurat rozmawiałam ze współpracownicą. Szef nam zarzucił, że się obijamy. Bardzo się wtedy zdenerwowałam.
Ile godzin zwykle pracujesz?
Zmiana trwa 8,5 godziny. Ale to nigdy nie jest tak, że tyle trwa realnie. Musisz być pół godziny przed otwarciem. Trzeba się zalogować, wszystko przygotować. Rozłożyć czasopisma. Wędliny na mięsnym. Parówki poprzynosić. Chleb powypiekać. Soki jednodniowe przyjąć. I od samego rana przyjeżdżają dostawy. Jak kończysz zmianę, to musisz się jeszcze zliczyć. Policzyć swoje pieniądze, potem poczekać, aż następna osoba przeliczy je jeszcze raz, jak się zaloguje. Pracujesz więc godzinę dłużej. Często się zdarzało, że szef zamawiał takie dostawy, których pracownicy na danej zmianie nie byli w stanie przyjąć i rozłożyć. Następnej zmiany też nie zostawisz samej, bo wiesz, że sobie nie poradzą. Wieczorem jest większa kolejka. Trzeba zostawać. Szef zawsze mówi, że nam zapłaci za tę dodatkową godzinę, ale sama musisz sobie pilnować tych godzin. Musisz to robić na własną rękę i pamiętać, kiedy pracowałaś dłużej. Zdarzyło się też, że musiałam zostać na całą następną zmianę, bo pojawił się nowy towar. Byłam od rana i nawet nie wiedziałam, że będę musiała zostać dłużej. Przyjechało kilka palet wypełnionych po brzegi. Wszystko trzeba było poustawiać. To było 17 godzin dźwigania ciężarów. Byliśmy bladzi z wyczerpania. Ale szefostwo ma to wszystko w dupie. Oni wychodzą z założenia, że ma być porządek. A na jakich zasadach, to ich już nie interesuje. Są za to ściśle określone procedury, np. w kwestii robienia hot-dogów, gdzie mieszanie sosu polega na trzykrotnym wykonaniu ruchu okrężnego w prawą stronę.
Czy masz prawo do regularnej przerwy w pracy?
Nie. Na przykład zdarzyło mi się, że trzy razy menadżer, który przyjechał na kontrolę widział mnie na przerwie. Jakoś tak się złożyło, że pojawiał się w takich godzinach. Był zbulwersowany, że niby nic nie robię. A to zawsze tak wypadało, że robiłam sobie przerwę, żeby porozmawiać ze swoim chłopakiem, kiedy on też miał wolną chwilę w pracy. Potem dostałam opieprz od szefa. Mam robić przerwy w innych godzinach, nie ma na to ustalonej pory. Kiedy nie ma klientów i nie ma nic pilnego do zrobienia, możesz odpocząć. Ale kiedy przyjeżdża dostawa, jest kolejka, dużo się dzieje, nie możesz przerwać pracy nawet na chwilę.
Chciałabyś zmienić pracę?
To nie jest taka prosta sprawa. Będę pracować tam, gdzie będzie możliwość.